O obecności Mieczysława Fogga w Szczecinie, artystycznej współpracy i małżeństwie ze szczecinianką Zofią Szynagiel (Fogg), rozmawiamy z jej córką – Anną Janiszewską.
Pani mama i Mieczysław Fogg byli współpracownikami, bliskimi przyjaciółmi, w końcu zostali małżeństwem. Jaki był początek tej historii?
Zofia Szynagiel i Mieczysław Fogg poznali się w 1961 roku, kiedy mama zaczęła pracować w szczecińskiej Estradzie, która mieściła się wtedy na Wojska Polskiego 68, a potem przeniosła się do dzisiejszej siedziby Szczecińskiej Agencji Artystycznej.
Czym zajmowała się Pani mama w zespole Mieczysława Fogga?
Moja mama robiła wszystko – od organizacji koncertów, rezerwacji hoteli, planowania przejazdów, po kształt występów i dobór repertuaru. To także ona wymyśliła i prowadziła żeńskie zespoły towarzyszące Foggowi – najpierw Baby Jagi, a potem Karaty i Klipsy. Mama wprowadziła do występów, chyba jako pierwsza wtedy w Polsce, taki pomysł, że na koncertach, podobnie jak teraz, wyświetlane są slajdy. Fogg podczas spotkań z publicznością, oprócz tego, że śpiewał, snuł opowieści o swoich podróżach, pojawiał się sławny pióropusz, czy klucz do miasta Buffalo… Te slajdy m.in. pokazywały miejsca, w których koncertował na świecie.
Kiedy się pobrali?
Mężem mojej mamy Fogg został w latach osiemdziesiątych, ale tak naprawdę ich związek trwał już wtedy wiele lat. W Szczecinie wszyscy o tym wiedzieli, bo wszyscy się bardzo dobrze znali. Kiedyś zresztą to miasto wyglądało przecież inaczej – było pięciu lekarzy, pięciu prawników, pięciu sędziów… Fogg był starszy od Zofii 24 lata.

Zofia Szynagiel w czasie jednej z tras koncertowych Fogga, Finladia 1964, z archiwum A. Janiszewskiej
Ile pani miała lat, kiedy poznała piosenkarza?
Miałam 14 lat. Od kiedy mama przeniosła się do mieszkania na ulicy Kopernika 1 w Szczecinie Mieciu do niej przyjeżdżał. Myślę, że historia z telefonem i telefonistkami miała miejsce kiedy on tu był, właśnie z wizytą u mamy… Fogg bywał u nas, a później ja bywałam także w ich wspólnym domu w Warszawie, przy ulicy Majdańskiej, na Pradze, gdzie mieszkali aż do jego śmierci.
Jak pani wspomina Mieczysława Fogga?
Mieciu był przesympatyczny, potrafił godzinami opowiadać o powstaniu, o śpiewaniu, koncertach, no i był zakochany w sobie jak każdy artysta. W domu nie robił kompletnie nic, natomiast był zawsze przygotowany perfekcyjnie do koncertu: smoking, krawat, muszka, buty na prawidłach, lakierki, niezniszczalne prawie, bo były dobrego gatunku i w takich specjalnych pochewkach. Wszystko było poukładane, zawsze czekała na niego gotowa „walizka występowa”. Bardzo szanował publiczność, starał się nie nawalać. Jeszcze parę miesięcy przed śmiercią dał koncert.
Bywała Pani na jego koncertach?
Ja przy nich też pracowałam. Jeździłam z zespołem jako elektryk, wtedy się mówiło: „nosiłam kable” (śmiech), chciałam jeździć, więc musiałam pomagać, choć nie była to moja muzyka w tamtym czasie.
Śpiewał w domu?
Nie, tylko „miiaaa-ia”, rozgrzewki głosowe.
Pani mama i Mieczysław Fogg… to była wielka miłość?
Bardzo wielka miłość, jak rażenie piorunem. Mieciu i Zosia… (śmiech)…no, tak zawsze się o nich mówiło.
—-
Szczecińskie wspomnienia o Mieczysławie Foggu związane są z premierą muzycznego spektaklu „Dobry wieczór Fogg” wg scenariusza i w reżyserii Arkadiusza Buszki na scenie Teatru Małego.