Mieszkając obecnie przez chwilę w warszawskim hotelu Gromada zdaję sobie sprawę jakie słowo „gromada” jest dziś niemodne, przynależne przeszłości i ogólnie retro. Słowo to jednak okazuje się niezwykle przydatne, kiedy myślę o bohaterach sztuki „Feinweinblein. W starym radiu diabeł pali”, której premiera w Teatrze Współczesnym w Szczecinie odbędzie się 8 kwietnia, na którą niecierpliwie czekam.
Gromada w świetlicy
Dziś słowu „gromada”, którym przed wojną nazwano turystyczną spółdzielnię daleko do pojęcia „wspólnota” – bliżej do „zbieranina”. Oto jakiś przypadkowy czynnik sprawia, że grupa ludzi znajduje się nagle w jednym miejscu i czasie tworząc rodzaj wspólnej, choć nie wspólnotowej obecności. Tak jest właśnie z bohaterami sztuki Weroniki Murek „Feinweinblein”. Dziejąca się w założeniu tuż po wojnie groteskowa opowieść to przede wszystkim emanacja mentalności typów ludzkich, które wywołują jednocześnie i śmiech i zażenowanie. Mówiąc krótko – siedli razem na kupie i gwarzą, pogadują, syczą, ktoś coś komu, ktoś inny przeciwko. Ludzie przypadkowi, wyrzuceni z loterii historii, która pozwoliła im przetrwać i ciągle o przetrwanie każe walczyć. Wkładem w rzeczywistość pozostaje pisanie donosów, chronienie własnego i… marzenia:
Świetlicowa:
– Do stolicy bym sobie przedzwoniła może.
Świetlicowy:
– Nikogo tam nie znamy.
Świetlicowa:
– A bym przedzwoniła, ktoś by może odebrał i już bym kogoś znała.
Dziecko za radio
Jedyną namiastką świata, które – jednak- przychodzi z zewnątrz wraz z serią porad i niezbędnych wiadomości pozostaje radio. Radio to coś, czego można się trzymać, co podpowiada jak żyć, w świecie, w którym nie do końca jeszcze można się odnaleźć: „A po wojnieśmy wrócili do dość nowych domów. W którą stronę w nowym obcym swoim domu układać wycieraczkę, żeby czuć się bardziej swojo w tym nieswoim domu?”. Obecność radia ma tu jednak swoją mroczną tajemnicę, która zresztą nie jest li tylko fabulacją na potrzebę sztuki, a ma swoje zakorzenienie w wojennej rzeczywistości.
W sztuce Weroniki Murek radio otrzymuje małżeństwo Knauerów za oddanie niegdyś „na leczenie” niepełnosprawnego dziecka, czyli de facto skazanie go na śmierć w ramach niesławnej, faszystowskiej Akcji T4, która eliminowała ze społeczeństwa jednostki niespełniające kryteriów nowej, perfekcyjnej rasy. Jest tu zatem, w świetlicowej mikrospołeczności, wydarzenie z przeszłości, które mogłoby odbijać się piętnem, dręczyć, wywoływać poczucie winy… Czy wywołuje? A może ów gest pozbycia się dziecka za coś – przedmiot, choćby drobny… mógłby się powtórzyć?
Dlaczego chcę to zobaczyć na scenie
Chętnie i łatwo zdradzam przebieg fabularny i strukturę mentalną, bo to zaledwie okoliczności, które – mam nadzieję – przyciągają, okoliczności, które – poznane – być może pomogą też w odbiorze tej zupełnie nieoczywistej sztuki. Bo to, co w moim odczuciu, będzie stanowiło o sile teatralnego przeżycia rozegra się w języku postaci, w ich brzmieniu, wzajemnej obecności bohaterów i zaskakującym scenicznym obrazie.
Weronika Murek wygrała Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną w 2015 roku sztuką „Feinweinblein” przede wszystkim ze względu na umiejętność wydobywania tego sposobu mówienia, który nas „zdradza”, obnaża, którym nie posługujemy się intencjonalnie. Tej gromadzie ludzkiej „się mówi” jednocześnie wypowiadając najbardziej wstydliwą prawdę o nas. O nas, bo nie o przypadkową grupę ludzi idzie, zapomnianą świetlicę na końcu świata, a o krajobraz mentalny wciąż obecny.
FOTOSTORY
Paradoksalnie – najłatwiej obnażający nas „krajobraz mentalny” wydobyć z przestrzeni. Co zastałaby Świetlicowa, gdyby rzeczywiście pojechała do stolicy? Poniżej kilka fotografii wykonanych w Warszawie na tydzień przed premierą, moich osobistych skojarzeń ze sztuką „Feinweinblein. w starym radiu diabeł pali”, z dedykacją dla postaci Świetlicowej.

„Rozmach przedstawienia nie mieści się w głowie” – ogromny żyrandol w Teatrze Studio, Warszawa 2017, fot. K. Paradowska